sobota, 27 lipca 2013

Pierwszy dzień w świecie dorosłych.

Wczoraj świętowałam 18ste urodziny. Dostałam cudowne prezenty i spędziłam cudowny czas z cudowną rodziną przy cudownym jedzeniu (mam kilka przepisów którymi nie omieszkam sie podzielić). 

A dziś? Ah, co za dzień. Dwie przygody w tak krótkim czasie. Najpierw obsiadły mnie gzy, a potem na wpół trzeźwy Pan Józef. Ale po kolei... Rano wgl nie chciało mi się iść biegać, stwierdziłam, że dla odmiany pójdę na rower. Tata zaproponował zamiast przejechania sobie wałów- 'lightową' trasę poleconą przez kolaża z internetu = 25km. Prmfr, no ok. Jedziemy sobie pięknie przez most itd po ulicy, mijamy przejechaną wiewiórkę, lisa, jeża.. Ok, zjeżdżamy do lasu. Jedziemy, jedziemy, komary gryzą jak dziki już po kilkunastu metrach w lesie. Prawie z miejsca mam ochotę się wycofać, ale czy to ciekawośc czy duma, pchają mnie do przodu. Cięcia są co raz bardziej ostre, au! Gzy! I to nie jeden czy dwa, ale jak z głowami hydry- na miejsce jednego przegonionego przylatują dwa następne. Uciekamy!! Nagle świat zawirował, ziemia osunęła mi się spod kół... piaski. A gzy nie dają spokoju (swoją drogą bardzo inteligentne bestie). I ciągnę ten rower przez piasek.. Były fragmenty gdy gzy ustępowały, były fragmenty gdzie ustępował piasek (raczej krótkie) i fragment gdzie przecięła nam drogę sarna (ale przeganiałam gzy więc jej nie widzialam- ufam ojcu, że faktycznie była). Zjechaliśmy z trasy, celowo bo stwierdziliśmy, że jest do luftu i niestety nie prowadzi pod dom kolaża aby zbić go 'na świeżo' po trasie. Na szczęście przekonałam tatę, żeby z lasu wrócić na ubitą ścieżkę, bo gdybyśmy pojechali jego drogą mielibyśmy dodatkowe 30km do zrobienia. Nie był to najcięższy trening jaki miałam (cięższe było 30min biegu bez przerwy), ale za to najgorszy. Choć całą wycieczkę będę wspominać z uśmiechem, bo dobrze dogadywałam się z Tatą. Wróciłam do domu. Zrobiłam spaghetti, trochę się poobijałam no i jako, że z klasowego spotkania nic nie wyszło, stwierdziłam, że sama pojadę do focusa, aby wybrać sobie koraliki do bransoletki na prezenty 18stkowe (kupiłam 4 śliczne koraliki!). Wsiadam w autobus, jadę, jadę. Przy UTP wsiada do autobusu facet w czapce kapitana pewnie po 60 od którego strasznie czuć papierosami, tfu!. Kasuje bilet przy kasowniku przy moim siedzeniu i na lekkim zakręcie (naprawdę lekkim) zatacza się tak, że 15cm brakuje mu od zanurkowania nosem w mój biust. Przeprasza, wybaczam. Koniec sprawy, prawda? A nie. Bo pyta czy może zająć miejsce obok a ja wyczuwam alkohol. W zasięgu mojego wzroku tylko jedna kobieta, która nie reaguje. Wiem, że z tyłu również są pasażerowie, ale reakcji się nie doczekuję. Przytakuję, niech siada, wracam do lektury książki. Nie, nie, ciągle nie koniec. Zaczyna do mnie gadać, wyjmuję jedną słuchawkę i słyszę o tym, że zawsze warto zagadać, że ładna dziewczyna, że on po rozwodzie, że rozsądku nabrał, że od takich z obrączką nie zaczepia, ale Pani nie zaobrączkowana. A może zajęta? Owszem zajęta? Szkoda, ale o kobiety trzeba walczyć prawda? On się tego nauczył, że o kobiety nawet z samą kobietą walczyć trzeba.A skąd Pani jest? Z Gdynii? Ooo, ja z Bydgoszczy, to Pani pewnie teraz wraca? To nie chce numeru? Ale może jak znów przyjedzie to się odezwie. A jak Pani ma na imię? Nina? Bardzo ładnie. Ja jestem Józef, miło mi. <całuje rękę drapiąc ogromnymi wąsami> No, jego 29letni syn też po rozwodzie, a on na wyścigowej przesiada się na 69. A może chcę jego numer? A Pani takie ma ładne ciałko, a Pani oczytana, a jaka śliczna sukieneczka, a jaka Pani miła. A ja tylko przytakuję i raz na jakiś czas się uśmiecham. Do wyścigowej jeszcze dwa przystanki, lepiej go nie prowokować, wszystko będzie dobrze. A on dalej gada... i śmierdzi. Uf, jeszcze jeden przystanek. Jeszcze minutka. 30sekund. Na pewno nie chce numeru? Na pewno. Szkoda, to miłego dnia. Koniec! Uf, co za obleśne uczucie. Wsiadam w tramwaj, wracam do lektury Historii sztuki w zarysie i postaram się zapomnieć. Dojeżdżam do focusa, robię krótkie zakupy w kosmetykach i przebieżkę po jubilerach, w końcu wybieram upragnioną kombinację, idę po lody do sowy (ciasteczkowe <3) i wsiadam z powrotem w tramwaj. Mimo, że gość powinien od 1,5h być na wyżynach odczuwam lekki niepokój za każdym razem gdy słyszę jakiś męski głos wsiadający do tramwaju. Do wyścigowej dojechałam spokojnie, wsiadam w 70 nie martwiąc się już wiele. Jadę, przystanek, jadę, przystanek, 3 osoby wsiadają. Jadę, ktoś wysiada, ktoś wsiada. Siada na siedzeniu w jednym rzędzie, ale nie obok mnie (celowo usiadłam obok dziewczyny w naszym wieku). Rzucam krótkim spojrzeniem, ściska mnie w brzuchu, w głowie zaczyna wirować. Ten sam wąs! Podobna gęba. Tylko czapki marynarskiej nie ma. Gapi się na mnie. I na jego twarz wypływa lubieżny uśmiech. Fuck. Nie wyjmuję słuchawek z uszu. Trzy przystanki później wysiada. To były najgorsze trzy przystanki w moim życiu. 


Ale dzień wspaniały i nie do zapomnienia. 

3 komentarze:

  1. Wiesz co-powinnaś pisać książki :)! Twoją przygodę przeczytałam jednym tchem :)-faktycznie dużo przezyć w tak krótkim czasie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia w świecie dorosłości : )
    Miłego dnia

    OdpowiedzUsuń
  3. No to przeżycia były :) Najlepsze życzenia urodzinowe !

    OdpowiedzUsuń

Pozostaw po sobie miłe słówko :))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...