Ostatnio dużo tu gadania, mało pokazywania, prawda? ;)
Tak więc dziś zaprezentuję Wam moje zmagania z ogromnym bursztynowym szkłem ręcznie topionym przez znajomego szklarza znajomej. :) Z początku miałam z nim sporo problemów- chciałam go obszyć bez przyklejania, bo bardzo na tym tracił, ale tył haczył, był chropowaty i nieatrakcyjny- tak więc pokryłam go z metalicznymi lakierami w kolorze złotym i miedzianym i dopiero wtedy przykleiłam na ekoskórkę.
Na tym jednak problemy się nie skończyły, bo nie jestem najlepsza w obszywaniu kątów- te tutaj na szczęście były obłe, więc stanęło jedynie na kilkakrotnym pruciu. Przed doszyciem każdego kolejnego rzędu mocno się zastanawiałam nad kolorami i czy w ogóle są potrzebne- miałam już po uszy prucia. Żeby nie było za łatwo- szkło ma nierówną, pofalowaną powierzchnię, która trochę utrudniała koralikom układanie się.
Jednak kiedy doszło do podszywania, szycia podwójnego, skręcanego herringbone i peyotowej krawatki- byłam tak szczęśliwa, że pokonałam to szkło, że wiedziałam, że mogę góry przenosić. ;)
Ależ piękny! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńBursztyn jest trudnym materiałem i ogromne brawo za wyciągnięcie jego piękna - nie został przyćmiony, tylko rewelacyjnie wyeksponowany.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa :) Jednak nie jest to bursztyn, ale szkło na pierwszy rzut oka do niego łudząco podobne;)
UsuńUwielbiam bursztyny, ale też chętnie zastępuję je czymś nieorganicznym, bo te najpiękniejsze okazy (a zawsze takie wpadają mi w oko), kosztują majątek. Bardzo mi się podoba Twoje podejście do "bursztynu", niekiedy nawet te milion lat na dnie morza nie starcza by tak pięknie wyszło. Oprawa też mu pasuje!
OdpowiedzUsuńMyślę, że milion mogłoby już starczyć! ;) Ale dziękuję za miłe słowa, trochę się natrudziłam nad oprawą i mam nadzieję, że widać to po efekcie końcowym. :)
Usuń